Quantcast
Channel: Osjaków
Viewing all 15 articles
Browse latest View live

Lombard zagra na Wojewódzkim Święcie Chrzanu

$
0
0
Lombard zagra na Wojewódzkim Święcie Chrzanu

Tradycyjny obrządek obróbki chrzanu w wykonaniu zespołu Malwinki, uhonorowanie największych producentów czy też koncerty lokalnych zespołów – tak w tym roku prezentuje się program święta chrzanu.

 Oczywiście to tylko nieliczne z atrakcji przygotowanych dla wielbicieli chrzanowej imprezy. 14 września o godz. 15 Wojewódzkie Święto Chrzanu rozpocznie msza św. Oficjalne impreza zostanie otwarta na stadionie sportowym w Osjakowie. Tam też odbędzie się prezentacja wieńców chrzanowych, a także uhonorowanie największych producentów. Po godz. 17 swoje umiejętności kulinarne zaprezentuje Tomasz Jakubiak. Na scenie zaprezentują się lokalne zespoły pieśni ludowych. Po godz. 19 zaplanowano koncert gwiazdy wieczoru, zespołu Lombard. Na zakończenie 4. Wojewódzkiego Święta Chrzanu przygotowano chrzanową biesiadę.


Upamiętnili poległych

$
0
0
Upamiętnili poległych

Uroczystości z okazji 75. rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej rozpoczęły się w Osjakowie o godz. 11.

 

Kwiaty pod pomnikiem poległych złożyli: wójt z pracownikami gminy, przedstawiciele rady, duchowni, oraz przedstawiciele OSP, policji i uczniowie.
Wójt Jarosław Trojan podziękował zebranym za pamięć i kultywowanie tradycji. Uroczystości uświetnił montaż słowno-muzyczny w wykonaniu uczniów. Po zakończeniu części oficjalnej włodarz gminy zaprosił wszystkich na tradycyjną herbatę do urzędu gminy.

Ale znalazł grzyba

$
0
0
Ale znalazł grzyba

Jan Nawojski, 77-latek z Raduczyc k. Osjakowa, może pochwalić się nie lada grzybem. Pięknego, wielkiego, a co najważniejsze, zdrowego prawdziwka znalazł całkiem przypadkiem przy leśnej dróżce. Grzyb trafił na kominek, tam będzie się suszył. Ma trafić na wigilijny stół. Pan Jan chodzi na grzybobranie każdego dnia, ale takie okazy zdarza mu się znaleźć bardzo rzadko.

Pomagają tak, by nie pomóc

$
0
0
Pomagają tak, by nie pomóc

Na paragonie nie ma adnotacji, że jest to obuwie sportowe, więc trzeba udać się do szkoły w celu potwierdzenia. Plecak też niekoniecznie musi być szkolny, musi to potwierdzić sprzedawca lub również szkoła. Spodnie dresowe na WF nie mogą być droższe niż 50 zł, inaczej nici z pomocy GOPS-u – takie praktyki zdaniem mieszkańca gminy stosuje Emilia Kałuża, kierownik ośrodka.

 

Wyprawka szkolna to niemały wydatek. Trzeba kupić nie tylko podręczniki, ale także strój na WF, plecak, obuwie zmienne. Rodzicom niejednoktrotnie wydatki związane z przygotowaniem dzieci do roku szkolnego spędzają sen z powiek, zwłaszcza, że wielu z nich nie zarabia kroci, więc takie zakupy wymagają od nich wielu wyrzeczeń. Od czegoś są jednak instytucje takie, jak Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej.
Najbiedniejsze rodziny mają prawo skorzystać z częściowego zwrotu poniesionych w związku z wyprawką szkolną nakładów finansowych. Wystarczy okazać się paragonem i spełniać kryteria określone w regulaminie, aby taką pomoc otrzymać. Jak się jednak okazuje, nie wszędzie jest to takie proste. Mieszkaniec gminy Osjaków jest zbulwersowany sposobem, w jaki pracownicy tamtejszego GOPS-u traktują rodziców.
– Ludzie ciągle odchodzą z ośrodka pomocy społecznej z kwitkiem – mowi mężczyzna. – Rozczarowane matki, którym utrudnia się w sposób nagminny prawem wewnętrznym wprowadzonym przez wielką panią kierownik.
Jak mówi mieszkaniec gminy Osjaków, kierownik Emilia Kałuża i pracownicy GOPS-u mają często absurdalne żądania wobec przychodzących po pomoc rodziców.
– Wysyłają matkę, aby udała się do sekretariatu który ma stwierdzić czy podkoszulka, książka, spodenki gimnastyczne, buty i tym podobne są temu dziecku potrzebne – mówi mieszkaniec gminy. – Dziecko prosiło swoją mamę "kup mi te spodnie, zaoszczędziłam na lodach, bo mi się podobają, mamo dołożę ci". Matka w trosce o dobro swojego dziecka dokłada i kupuje mu te spodnie dresowe, dziecko szczęśliwe że ma, chociaż kosztowało je to wiele wyrzeczeń. A matka, składając rachunek w opiece społecznej, spotyka się z odmową, bo spodnie miały kosztować do 50 zł a nie 86 zł. I rachunek jej się odrzuca. Jest wiele niedomówień i nie wiadomo w jakim celu się to wprowadza. Przedtem prowadził to urząd gminy i było mniej problemów i goryczy.

Na paragonie musi widnieć "szkolny"
W ciągu tygodnia rozgoryczony mężczyzna kilka razy dzwonił do redakcji "Kulis Powiatu", aby opowiedzieć o kolejnych pomysłach pani kierownik, które, jak twierdzi, uniemożliwiają jego rodzinie otrzymanie pomocy. Jak mówi mieszkaniec gminy, kierownik GOPS nie przyjęła paragonu między innymi za obuwie, gdyż nie było na nim zaznaczone, że jest to obuwie szkolne bądź sportowe. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku białej koszulki na WF, czy plecaka, który co prawda dziecku jest potrzebny, ale na paragonie również nie widnieje adnotacja "szkolny". Co więcej, zdaniem rozżalonego mieszkańca gminy osoby przedstawiające takie paragony są odsyłane do szkół, które mają potwierdzić, że zakupione rzeczy są artykułami szkolnymi.
– Jedno dziecko uczy się w naszej gminie, ale drugie w Wieluniu – mówi meżczyzna. – To jest problem dla nas i koszt, bo trzeba jechać do szkoły, a tam też nie chcą napisać takiej adnotacji. Ja to rozumiem, bo na jakiej podstawie dyrektor szkoły, czy inny pracownik ma oceniać czy dany produkt jest szkolny?
Dyrektor GOPS-u odpiera zarzuty i twierdzi, że takich problemów nie ma, a w razie wątpliwości pracownicy służą pomocą. Emilia Kałuża mówi, że niektóre osoby istotnie przynoszą paragony z odpowiednią pieczątką czy adnotacją, ale tylko dlatego, że kiedyś istniał taki wymóg, natomiast GOPS nie wymaga takich poświadczeń.
Kierownik GOPS wyjaśnia, że pracownicy ośrodka prosili tylko, aby adnotacja, że jest to zakup "szkolny" była zamieszczona w odpowiednim miejscu na fakturze. Kałuża wyjaśnia także, że plecaki, jakie można kupić, są różne i należy pilnować odpowiedniego rodzaju zakupu. Kierownik GOPS zaprzecza jednak, jakoby kogokolwiek wysyłała do szkoły w celu potwierdzenia, że zakup jest przedmiotem "szkolnym".
Co więc powinien zrobić rodzic, który kupił już dziecku plecak bądź obuwie, nie ma jednak odpowiedniej wzmianki na paragonie? Emilia Kałuża twierdzi, że wystarczy zwrócić sie z problemem do niej, aby poszukała rozwiązania.
Mieszkaniec Osjakowa jest jednak innego zdania, a winą za utrudnienia, jakie spotykają rodziców, obarcza właśnie kierownik GOPS. Zdaniem mężczyzny takie zachowanie jest celowe i ma odstraszyć mieszkańców, aby ci w kolejnym roku szkolnym po pomoc finansową się nie zgłosili.
– Czy ośrodek pomocy jest tylko dla pani kierownik Kałuży, dla zaspokojenia jej rządzy władzy, a nie dla społeczeństwa, które oczekuje pomocy? Oczywiście, udziela się jej, ale w taki sposób, aby więcej się o nią nie zwracali – komentuje mężczyzna.

Regulamin ustala rada
Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej działa w tym zakresie na podstawie regulaminu. Ten z kolei sporządza gmina, a uchwala rada. Regulamin stanowi jasno: "Faktury, bądź rachunki, muszą być imienne na rodzica lub pełnoletniego ucznia. Istotne jest także by np. plecak, buty itp. miały adnotację "szkolne". Jeżeli zakupiony towar nie ma tego przymiotnika w nazwie umieszczonej na fakturze, a sprzedawca nie chce potwierdzić tego faktu na odwrocie rachunku, może potwierdzić szkoła do której uczęszcza uczeń" – głosi informacja zamieszczona na stronie GOPS-u.
Zapis taki istotnie może utrudnić rodzicom staranie się o pomoc i zmusić do udania się do sklepu, w którym dokonano zakupu, lub nawet do szkoły. Jeżeli postanowienia regulaminu rzeczywiście sprawiają rodzicom tyle problemów, to może należałoby zwrócić się do rady gminy o pochylenie się nad jego treścią, aby w przyszłym roku uniknąć podobnych utrudnień. Jak jednak przytoczony zapis ma się do słów Emilii Kałuży, która zaprzecza, jakoby stosowane w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej były praktyki odsyłania rodziców do szkół czy sklepów?
Zdaniem zbulwersowanego mieszkańca gminy urzędnicy powinni wykazać się bardziej ludzkim podejściem. Mężczyzna uważa, że GOPS nie funkcjonuje tak, jak powinien, a osoby najabrdziej potrzebujące mają największy problem z otrzymaniem pomocy. – O obibokach, nierobach alkoholikach się nie zapomina, a matkom potrzebującym wręcz przeciwnie – kładzie się kłody pod nogi – komentuje, nie przebierając w słowach, mieszkaniec gminy.
Emilia Kałuża nie chciała szerzej komentować sprawy i poprosiła o przesłanie pytań drogą mailową. Tak też zrobiliśmy, do tematu zatem wrócimy, kiedy otrzymamy odpowiedzi od kierownika GOPS.

Sezon jak marzenie zakończony

$
0
0

W niedzielę, 26 października, stowarzyszenie cyklistów "Kółeczko" podsumowało zakończony już sezon, a było czym się pochwalić.

 

Sami uczestnicy są bardzo zadowoleni z minionego sezonu, w którym udało się zrealizować kilka ciekawych rajdów rowerowych oraz wycieczki autokarowe. Dlaczego zdecydowali się dołączyć do stowarzyszenia?
– Jest to oderwanie się od codzienności – mówi Małgorzata Zygmunt, która jest też współzałożycielką stowarzyszenia. – Wsiadamy na rowery, zapominamy o wszystkich problemach i w miłym towarzystwie poznajemy walory naszego regionu, o których mieszkając tutaj nawet kilkanaście lat, nie wiedzieliśmy. Poza tym, co też jest bardzo ważne, spędzamy we własnym gronie czas.
Małgorzata Zygmunt podkreśla, że duże zainteresowanie stowarzyszeniem w ogóle jej nie zaskoczyło. Osjaków i okolice to bowiem bardzo ciekawy turystycznie region.
– Nawet kiedy nie byliśmy grupą sformalizowaną można było zobaczyć grupy, które jeździły na rowerach, także zawiązanie tego kółeczka było taką odpowiedzią na tą potrzebę, która była w społeczeństwie, także spodziewaliśmy się takiego zainteresowania i jesteśmy z tego bardzo zadowoleni – mówi.
Prezes stowarzyszenia Marek Bożukowski na koniec sezonu jest pewien, że było warto.
– Dzisiejsze spotkanie kończące ten sezon jest tego owocem, także ja jestem szczęśliwy. Udało nam się do tej pory przejechać 1040 km, odbyliśmy 26 rajdów rowerowych i cztery wycieczki autokarowe. Teraz będzie piąta wycieczka w Góry Świętokrzyskie, także serdecznie zapraszam nie tylko z ościennych gmin, bo warto zwiedzać nasz kraj – mówi Bożukowski, którego cieszy też rosnąca popularność "Kółeczka".
– Na pierwszym spotkaniu było 27 osób, teraz liczba naszych członków to 41 i myślę, że się w następnym roku powiększy. To są ludzie, którzy chcą działać, są bardzo zaangażowani i dziękuję im za to – mówi prezes stowarzyszenia.
Z tego, co udało się w ciągu krótkiego sezonu osiągnąć cyklistom z Osjakowa, zadowolony jest także włodarz gminy, który chwalił Marka Bożukowskiego za ogromny wkład w rozwój stowarzyszenia.
– Pan Marek był motorem założenia tego stowarzyszenia i teraz jest taką lokomotywą, która gdzieś tam z przodu zawsze jest i ma nowe pomysły. Jego zaangażowanie udziela się wszystkim i to jest ważne, żeby był taki człowiek, wokół którego to wszystko się fajnie kręci. Ja się cieszę, że tak się dzieje, bo w naszej gminie coraz więcej tych stowarzyszeń działa, w tej chwili powstało kolejne stowarzyszenie w Drobnicach, także jest naprawdę fajnie. Myślę, że powinniśmy się wszyscy cieszyć z tego, ponieważ w okresie transformacji, przemiany ustrojowej gdzieś zgubiliśmy w sobie to, co było najważniejsze, że coś wspólnie chcemy zrobić dla siebie – mówił Jarosław Trojan.
– Państwo sobie organizujecie na dobrą sprawę wypoczynek i on jest czynnie organizowany i to jest ważne, i to, że przy okazji promujecie gminę, to trzeba tylko się z tego cieszyć – dodał wójt.
Podczas spotkania kończącego sezon prezes Marek Bożukowski dziękował uczestnikom, wójtowi i sponsorom. Opowiedział też o swoim pomyśle stworzenia z pomocą gminy wspólnego biuletynu stowarzyszeń działających na terenie gminy Osjaków, który miałby zawierać program wyjazdów i działalności. Pomysł Bożukowskiego przypadł do gustu wójtowi, zdaniem którego można go zrealizować, trzeba tylko zrobić to w zgodzie z obowiązującymi przepisami. Wszystko wskazuje na to, że "Kółeczko" z Osjakowa nie spuści z tonu i w przyszłym roku z przytupem rozpocznie kolejny sezon.

DROS doceniony przez ekspertów

$
0
0

 Produkty firmy DROS z Drobnic zostały wyróżnione przez ekspertów Ogólnopolskiego Programu Promocyjnego „Doceń polskie”. Za topowe propozycje, jury uznało „Ogóreczki diabelsko dobre” oraz „Kapustę kiszoną z żurawiną”.

Komisja sędziowska konkursu przyznaje punkty za smak, wygląd oraz stosunek jakości wyrobu do jego ceny. Za każdy z podanych aspektów produkt może otrzymać od jednego do dziesięciu punktów. Wynik stanowi średnią ocen przyznanych przez Lożę Ekspertów. Godło „Doceń polskie” otrzymują te artykuły żywnościowe, które zgromadziły minimum 7,5 punktu. Natomiast aby towar otrzymał tytuł Top Produkt musi uzyskać maksymalną notę.

Warto podkreślić, że „ogóreczki diabelsko dobre” firmy DROS są opatrzone logotypem Krainy Wielkiego Łuku Warty. Stanowią więc reklamę całego stowarzyszenia.

Burak na sądowej wokandzie

$
0
0
Burak na sądowej wokandzie

Czy "burak" może zakłócić spokój publiczny, narazić na szwank dobro państwa albo naruszyć ważny interes prywatny?
Tomasz Wawrzyniak, sędzia II Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Wieluniu, uznał widocznie, że może,
bo w sprawie "buraka" wyłączył jawność postępowania sądowego.

 

We wrześniu ubiegłego roku ówczesny (a dziś już były) poseł Mieczysław Łuczak zaalarmował wieluński Sąd Rejonowy o niegodziwości i niewdzięczności jako go, wybrańca narodu z Osjakowa, spotkała.                 Piórem swego mecenasa Łuczak donosił wysokiej sprawiedliwości:"(…) Oskarżam:
    1. XY-A (tu imię i nazwisko pozwanego) o to, że 27 stycznia 2014 r. w Wieluniu, zamieszczając komentarz na stronie internetowej www.wieluń.naszemiasto.pl, podniósł pod adresem oskarżyciela prywatnego Mieczysława Łuczaka – posła na Sejm RP, zniesławiający i nieprawdziwy zarzut wyrażający się w twierdzeniu, że Mieczysław Łuczak "jest największym szkodnikiem naszego powiatu", co w opinii publicznej mogło poniżyć oskarżyciela prywatnego i narazić na utratę zaufania potrzebnego dla wykonywania obowiązków posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, tj. o czyn z art. 212 § 2 k. k.;
    2. X. Y-B (tu nazwisko kolejnego pozwanego) o to, że 28 stycznia 2014 r. w Wieluniu, zamieszczając komentarz na stronie internetowej www.wieluń.naszemiasto.pl, użył pod adresem oskarżyciela prywatnego Mieczysława Łuczaka – posła na Sejm RP, poniżającego określenia "burak", co poniża go w opinii publicznej i naraża na utratę zaufania… (itd, itd. – patrz p. 1);
    3. X. Y-C (tu nazwisko trzeciego pozwanego) o to, że 13 lutego 2014 r. w Wieluniu, zamieszczając komentarz na stronie internetowej www.wieluń.naszemiasto.pl, użył pod adresem oskarżyciela prywatnego Mieczysława Łuczaka – posła na Sejm RP, poniżającego określenia "Łuczak to burak", co poniża oskarżyciela prywatnego w opinii publicznej i naraża na utratę zaufania… (itd, itd. – patrz p. 1);
    4. X. Y-D (tu nazwisko ostatniego z pozwanych) o to, że 3 marca 2014 r. w Wieluniu, zamieszczając komentarz na stronie internetowej www.wieluń.naszemiasto.pl, użył pod adresem oskarżyciela prywatnego Mieczysława Łuczaka – posła na Sejm RP, poniżającego określenia "co za burak, wiejski watażka chce urosnąć do rangi persony na miarę męża stanu", co poniża oskarżyciela prywatnego w opinii publicznej i naraża na utratę zaufania niezbędnego do wykonywania obowiązków posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, tj. o czyn z art. 212 § 2 k. k.
    Czyn powyższy podlega rozpoznaniu na zasadzie art. 24 § 1 k. p. k. i 31 § 1 k. p. k. przez Sąd Rejonowy w Wieluniu z oskarżenia prywatnego".

Tolerancja z sądem w tle
    Z takim to wdziękiem i gracją Mieczysław Łuczak zakapował do sądu kilku mieszkańców swego okręgu wyborczego, choć prawdę mówiąc, donosicielstwo jest cechą ludzi słabego charakteru, a po drugie – żaden szanujący się polityk nie prowadzi dialogu z wyborcami za pośrednictwem sądu. Na partyjnego kolegę Łuczaka, byłego prezesa PSL i premiera Waldemara Pawlaka, pokrzykiwano ongiś "Pawlak do gnoju!", były prezydent Aleksander Kwaśniewski nieraz słyszał "Znajdzie się kij na Kwaśniewskiego ryj", ale żadnemu z nich nie przyszło do głowy, żeby ciągać po sądach ludzi niezadowolonych ze stylu uprawianej przez nich polityki i efektów sprawowania władzy. Może dlatego, że ci politycy (i jeszcze paru innych też) dorośli do sprawowanych funkcji publicznych, a przy okazji zrobili użytek z nabytej ongiś w szkole umiejętności czytania i w wolnych chwilach przewertowali kilka rozstrzygnięć Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który orzekł m. in.:
    "Granice dopuszczalnej krytyki są szersze w stosunku do polityków i ich działań publicznych. Politycy świadomie i w sposób nieunikniony wystawiają się na reakcję na każde ich słowo i wszystko, co robią dziś i czynili w przeszłości. Muszą więc być bardziej tolerancyjni, nawet wobec brutalnych ataków. (…) Swoboda wypowiedzi nie może ograniczać się do informacji i poglądów, które są odbierane przychylnie albo postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne, lecz odnosi się w równym stopniu do takich, które obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój. Takie są wymagania pluralizmu i tolerancji, bez których demokracja nie istnieje.
    Były poseł Mieczysław Łuczak, choć do szkół zapewne chodził, orzeczeń Trybunału Strasburskiego nie czytał, więc po paru dosadnych i krytycznych ocenach jego działalności politycznej popędził ze skargą do Sądu Rejonowego w Wieluniu. Sprawa trafiła na biurko sędziego Tomasza Wawrzyniaka, który na wieść, że w kolejnej rozprawie uczestniczy na zasadzie obserwatora dziennikarz "Kulis"… wyłączył jawność rozprawy.

Poczytaj mi mamo
(ustawy)
    Nie jest rolą skromnego publicysty – i nigdy bym sobie na to nie pozwolił – pouczanie niezawisłego sędziego jak ma prowadzić postępowania, ale delikatna sugestia czy drobna podpowiedź w niczym przecież nie narusza niezależności urzędników Temidy. A sugestia jest taka, że zanim z sali rozpraw wyrzuci się dziennikarza, warto trzymać się prawa i co nieco w tej materii poczytać. Np. orzeczenia wspomnianego już Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który stwierdził ponad wszelką wątpliwość, iż: "Mass-media, chociaż nie mogą przekroczyć granic swobody wyznaczonych w interesie prawidłowego wymiaru sprawiedliwości, mają obowiązek przekazywać informacje w sprawach trafiających na wokandę sądową tak samo, jak robią to wobec innych sfer życia budzących publiczne zainteresowanie. (…) Wymiar sprawiedliwości, sędziowie, nie są wolni od krytyki. Ich rola jest tak ważna, że to co robią, sposób w jaki sprawują swoją funkcję musi być kontrolowany. Jest to zadanie prasy".
    Tak mówi Trybunał Strasburski, którego orzeczenia są w cywilizowanej Europie wiążące. A gdyby nawet przestały obowiązywać, bo Janusz Korwin-Mikke zrealizuje swój program i wysadzi Unię Europejską w powietrze, to do poczytania pozostanie jeszcze ustawodawstwo krajowe.
    Najlepiej zacząć od Konstytucji RP, która w artykule 45 p. 1 gwarantuje Polakom (tych z okolic Wielunia nie wyłączając), że: "Każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy (…)". Po lekturze ustawy zasadniczej przechodzimy do branżowej konstytucji sądownictwa czyli "Prawa o ustroju sądów powszechnych", gdzie znajduje się art. 42 z takimi oto jednoznacznymi w swej treści zapisami:
    § 2. Sądy rozpoznają i rozstrzygają sprawy w postępowaniu jawnym.
    § 3. Rozpoznanie sprawy w postępowaniu niejawnym lub wyłączenie jawności postępowania jest dopuszczalne jedynie na podstawie przepisów ustaw.
    Nic dodać, nic ująć, ale na wszelki wypadek warto jeszcze polecić uwadze Uchwałę Sądu Najwyższego z 28 marca 2012 roku. Siedmioosobowy skład sędziów SN, odpowiadając na pytanie: "Czy posiedzenia sądu karnego są jawne zewnętrznie?", jednoznacznie potwierdził nadrzędną zasadę jawności rozpoznawania spraw w postępowaniu karnym i podkreślił, że "wyłączenie jawności posiedzenia dopuszczalne jest jedynie w wypadku przewidzianym w ustawie".
    A ustawą, która szczegółowo precyzuje kiedy sąd może utajnić rozprawę, jest kodeks postępowania karnego. W art. 360 § 1 każdy, kto zna polskie literki, może wyczytać:
    "Sąd wyłącza jawność rozprawy w całości albo w części, jeżeli jawność mogłaby:
1) wywołać zakłócenie spokoju publicznego,
2) obrażać dobre obyczaje,
3) ujawnić okoliczności, które ze względu na interes państwa powinny być zachowane w tajemnicy,
4) naruszyć ważny interes prywatny.
    §. Sąd wyłącza jawność w całości lub części rozprawy także na żądanie osoby, która złożyła wniosek o ściganie".
Skarżący chce jawności
    W przypadku sprawy Mieczysława Łuczaka przeciwko czterem osobom, które na internetowym forum nazwały go "burakiem", "powiatowym szkodnikiem" i "watażką", nie został spełniony ani jeden wymieniony w kodeksie postępowania karnego warunek, który upoważniałby sędziego do utajnienia rozprawy.     Nietrafione byłoby również (gdyby przypadkiem ktoś próbował takiego manewru) powoływanie się na artykuł 359 k. p. k. mówiący, iż niejawna jest rozprawa o pomówienie lub znieważenie. Artykuł ten kończy się bowiem konkluzją: "na wniosek pokrzywdzonego rozprawa odbywa się jednak jawnie".
    Prowadzący postępowanie sędzia Tomasz Wawrzyniak wielokrotnie pytał reprezentującego Łuczaka mecenasa, czy on lub sam pokrzywdzony wnioskowali o utajnienie procesu i za każdym razem odpowiedź brzmiała: nie składaliśmy takiego wniosku i podtrzymujemy wolę jawnego prowadzenia rozprawy.
    Dlaczego więc sędzia Tomasz Wawrzyniak utajnił proces uniemożliwiając uczestniczenie w nim reporterowi "Kulis…" i reprezentującemu Komitet Obrony Praw Obywatela Władysławowi Zagrodnikowi, odpowiedzieć może wyłącznie SSR Wawrzyniak, ponieważ niezależność sędziowska wyklucza jakąkolwiek ingerencję w prowadzone przez niego postępowanie.
    – Nie mogę skomentować decyzji niezawisłego sądu, który wyłączył jawność rozprawy – potwierdza tę podstawową w wymiarze sprawiedliwości zasadę prezes Sądu Rejonowego w Wieluniu, sędzia Marcin Stokowski. – Sąd podjął taką decyzję w ramach przysługujących mu uprawnień.
    Prezes na chwilę przerywa rozmowę, by przejrzeć akta sprawy.
    – Protokół z ostatniej rozprawy nie został jeszcze przez sędziego Wawrzyniaka podpisany – informuje po powrocie. – A z wcześniejszych protokołów wynika, że rozprawy toczyły się jawnie.
    I dobrze by było – także dla powagi sędziego i sądu – do tej procedury powrócić.

Klątwa starej ósemki

$
0
0
Klątwa starej ósemki

Chociaż  budowa drogi ekspresowej S-8 urosła już do rangi narodowego sukcesu, to jest jeszcze wiele osób, które na samą myśl
o tej inwestycji pluje przez lewe ramię. - To przekleństwo a nie sukces - mówi właściciel restauracji leżącej przy starej ósemce.

 Jeszcze w pierwszej połowie zeszłego roku właściciele i obsługa stacji benzynowych, hoteli oraz restauracji leżących przy drodze krajowej numer osiem (obecnie 74) zarabiali prawdziwe kokosy.
    – Tiry, wycieczki autokarowe, zagraniczni gości z grubym portfelem, aż chciało się żyć – wspominają dobre czasy pracownicy stacji paliw.
    Wraz z otwarciem nowej ósemki, tłuste lata przydrożnych przedsiębiorstw odeszły w zapomnienie. Pozostała rzesza rozgoryczonych kierowników, kasjerek, kelnerek i barmanów, martwiących się o utrzymanie etatu.
    Wśród przeciwników S-8 są też pracownicy restauracji "Podjadek" z Osjakowa. Jak mówi współwłaściciel lokalu, Grzegorz Bednarek, w ostatnim czasie obroty w jego biznesie spadły o połowę.
    – Prowadzimy tę firmę od 1989 roku, ale tak złej, jak teraz, sytuacji nie pamiętam – wspomina.
    Bednarek przyznaje też, że musi zwalniać pracowników, choć robi to z ciężkim sercem.
    – Koszty się piętrzą – trzeba utrzymać ludzi, lokal, wnieść opłaty i podatki – a klientów jak na lekarstwo – tłumaczy swoją decyzję. I choć o przywróceniu ruchu na starą trasę restaurator już nie wierzy, to ciągle ma nadzieję na pomoc samorządu.
    – Ot, choćby na obniżenie podatku. To byłaby niewielka strata dla gminy, a nam zawsze zostałoby coś w kieszeni – proponuje nieśmiało Bednarek.
    Wójt Osjakowa, Jarosław Trojan nie pozostawia jednak przedsiębiorcom żadnych złudzeń.
    – Podatki w naszej gminie są już i tak niskie. Górna stawka podatku od gruntów związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej wynosi blisko złotówkę za jeden metr kwadratowy, natomiast w gminie Osjaków – podkreśla Trojan – jest to sześćdziesiąt cztery grosze.
Podobnie ma się sprawa w przypadku zabudowań.
    – Maksymalna opłata za budynki, w których prowadzona jest działalność, przekracza dwadzieścia trzy złote, a my pobieramy niewiele ponad połowę tej kwoty – deklaruje Trojan.
    Nie oznacza to jednak, że wójt nie dostrzega problemów swojej gminy. Wraz z otwarciem nowej "eski", przyznaje, pojawiło się wiele utrudnień. Wzrost bezrobocia, mniejsze wpływy z tytułu podatków, niezadowoleni przedsiębiorcy, to tylko niektóre problemy z jakimi w tej sytuacji zmierzyć się musi gospodarz gminy i jej mieszkańcy.
    Z podobnymi dylematami boryka się zresztą większość gmin leżących przy starej ósemce. Ba, są i takie, które mają większe kłopoty niż Osjaków. Ot, choćby gmina Wieluń, która zgodnie z decyzją generalnej dyrekcji dróg będzie ponosić koszty utrzymania trasy numer 74.
    Zdaniem radnego Sejmiku Wojewódzkiego, Andrzeja Chowisa, całemu zamieszaniu winna jest ustawa, która przesądziła, że w przypadku powstania nowej drogi, jej poprzedniczka trafia na garnuszek gminy, przez którą przebiega.
    Jak było do przewidzenia, takie rozwiązanie jest większości gmin nie do przyjęcia, a spór kompetencyjny pomiędzy GDDKiA i samorządami sprawił, że do Trybunału Konstytucyjnego trafił wniosek o zbadanie zgodności wspomnianej ustawy z ustawą zasadniczą.
    Komu Trybunał przyzna rację, trudno przewidzieć. Zdaniem radnego Chowisa decyzja musi zapaść w najbliższym czasie. – Nie może być tak, że z nastaniem zimy rozpocznie się przepychanka, kto ma oczyszczać dany fragment drogi. Bo może okazać się, że nikt jej nie odśnieży, albo zostanie udrożniona tylko na niektórych odcinkach.
    Jeszcze w pierwszej połowie zeszłego roku właściciele i obsługa stacji benzynowych, hoteli oraz restauracji leżących przy drodze krajowej numer osiem (obecnie 74) zarabiali prawdziwe kokosy.
    – Tiry, wycieczki autokarowe, zagraniczni gości z grubym portfelem, aż chciało się żyć – wspominają dobre czasy pracownicy stacji paliw.
    Wraz z otwarciem nowej ósemki, tłuste lata przydrożnych przedsiębiorstw odeszły w zapomnienie. Pozostała rzesza rozgoryczonych kierowników, kasjerek, kelnerek i barmanów, martwiących się o utrzymanie etatu.
    Wśród przeciwników S-8 są też pracownicy restauracji "Podjadek" z Osjakowa. Jak mówi współwłaściciel lokalu, Grzegorz Bednarek, w ostatnim czasie obroty w jego biznesie spadły o połowę.
    – Prowadzimy tę firmę od 1989 roku, ale tak złej, jak teraz, sytuacji nie pamiętam – wspomina.
    Bednarek przyznaje też, że musi zwalniać pracowników, choć robi to z ciężkim sercem. – Koszty się piętrzą – trzeba utrzymać ludzi, lokal, wnieść opłaty i podatki – a klientów jak na lekarstwo – tłumaczy swoją decyzję. I choć o przywróceniu ruchu na starą trasę restaurator już nie wierzy, to ciągle ma nadzieję na pomoc samorządu.
    – Ot, choćby na obniżenie podatku. To byłaby niewielka strata dla gminy, a nam zawsze zostałoby coś w kieszeni – proponuje nieśmiało Bednarek.
    Wójt Osjakowa, Jarosław Trojan nie pozostawia jednak przedsiębiorcom żadnych złudzeń.
    – Podatki w naszej gminie są już i tak niskie. Górna stawka podatku od gruntów związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej wynosi blisko złotówkę za jeden metr kwadratowy, natomiast w gminie Osjaków – podkreśla Trojan – jest to sześćdziesiąt cztery grosze.
    Podobnie ma się sprawa w przypadku zabudowań.
    – Maksymalna opłata za budynki, w których prowadzona jest działalność, przekracza dwadzieścia trzy złote, a my pobieramy niewiele ponad połowę tej kwoty – deklaruje Trojan.
    Nie oznacza to jednak, że wójt nie dostrzega problemów swojej gminy. Wraz z otwarciem nowej "eski", przyznaje, pojawiło się wiele utrudnień. Wzrost bezrobocia, mniejsze wpływy z tytułu podatków, niezadowoleni przedsiębiorcy, to tylko niektóre problemy z jakimi w tej sytuacji zmierzyć się musi gospodarz gminy i jej mieszkańcy.
    Z podobnymi dylematami boryka się zresztą większość gmin leżących przy starej ósemce. Ba, są i takie, które mają większe kłopoty niż Osjaków. Ot, choćby gmina Wieluń, która zgodnie z decyzją generalnej dyrekcji dróg będzie ponosić koszty utrzymania trasy numer 74.
    Zdaniem radnego Sejmiku Wojewódzkiego, Andrzeja Chowisa, całemu zamieszaniu winna jest ustawa, która przesądziła, że w przypadku powstania nowej drogi, jej poprzedniczka trafia na garnuszek gminy, przez którą przebiega.
    Jak było do przewidzenia, takie rozwiązanie jest większości gmin nie do przyjęcia, a spór kompetencyjny pomiędzy GDDKiA i samorządami sprawił, że do Trybunału Konstytucyjnego trafił wniosek o zbadanie zgodności wspomnianej ustawy z ustawą zasadniczą.
    Komu Trybunał przyzna rację, trudno przewidzieć. Zdaniem radnego Chowisa decyzja musi zapaść w najbliższym czasie.
    – Nie może być tak, że z nastaniem zimy rozpocznie się przepychanka, kto ma oczyszczać dany fragment drogi. Bo może okazać się, że nikt jej nie odśnieży, albo zostanie udrożniona tylko na niektórych odcinkach.


W hołdzie samorządności

$
0
0
W hołdzie samorządności

Władze Osjakowa podczas uroczystej sesji podsumowywały 25 lat swojej działalności. – Wiele udało się już zrobić – mówił wójt Jarosław Trojan – ale nadal mamy przed sobą sporo pracy.

W czasie trwania uroczystych obchodów ćwierćwiecza samorządności, włodarz Osjakowa – Jarosław Trojan zaznaczał, że rok 1990 zapoczątkował w Polsce zupełnie nową rzeczywistość.

- Dwadzieścia pięć lat temu musieliśmy się uczyć samorządności od podstaw – mówił – patrząc jednak na zmiany jakie w tym czasie zaszły trzeba przyznać, że był to dobrze wykorzystany czas.

W swoim wystąpieniu wójt wspominał liczne inwestycje jakie przez ostatnie 25 lat zrealizowano na terenie gminy.

- Za sobą mamy już wodociągowanie gminy i modernizację kilkudziesięciu kilometrów dróg – wspominał – a także przystosowanie budynków pod gimnazjum i przedszkole czy modernizację świetlic wiejskich.

Jednak jak przyznaje Trojan, samorządność to nie tylko postęp inwestycyjny ale także zmiana ludzkiej świadomości. Dzięki transformacji ustroju społeczeństwo zmieniło podejście do dobra ogólnego i wspólnej inicjatywy.

- To co do tej pory wypracowaliśmy, tego nam nikt nie odbierze – mówił przewodniczący rady gminy Ryszard Drutowski.

Jak zaznaczył ocena pracy lokalnych władz bywa różna.

- Jedni powiedzą, ze zrobiono dużo, inni, że mało, a ja powiem, że zrobiliśmy tyle na ile było nas stać – ocenił przewodniczący.

Jarosław Trojan nie zapomniał też o wkładzie w rozwój gminy takich instytucji jak starostwo powiatowe oraz różnego szczebla komendy straży pożarnej i policji.

- Należy pamiętać, że lwia część poczynionych przez nas działań odbyła się z udziałem środków zewnętrznych takich jak te pozyskane z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, Sapardu, Regionalnego Programu Operacyjnego czy Pefronu – dodał włodarz – bez tych pieniędzy realizacja wielu inwestycji byłaby opóźniona lub wręcz niemożliwa.

Po zakończeniu oficjalnych wystąpień starosta wieluński Andrzej Stępień wraz z wójtem Jarosławem Trojanem dokonali wręczenia dyplomów dla osób najbardziej zasłużonych dla rozwoju gminy.

Z polityki do piaskownicy

$
0
0
Z polityki do piaskownicy

Koniec świata! - zakrzyknąłby niezapomniany, choćświętej już, niestety, pamięci Pawlak z "Samych swoich", gdyby przypadkiem wpadł mu w ręce list Mieczysława Łuczaka. Były poseł a obecnie wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli, który przez lata trząsł okolicznymi powiatami, bez którego wiedzy i namaszczenia niewiele mogło się zdarzyć w wieluńskich enklawach podporządkowanych PSL, ni z gruszki ni z pietruszki wbił się w kieckę cnotliwej Zuzanny i serwuje nam moralne komunały.

Ba, robi wykład na temat kultury język, choć jeśli wiceprezes Łuczak chce uchodzić za lingwistycznego purystę, to powinien zacząć od siebie (do legendy przeszły "wiązanki", jakie były poseł zaserwował jednej z petentek) oraz klubowych kolegów z PSL. Pamiętam bowiem, jak powszechnie szanowany marszałek Sejmu Józef Zych rzucał kur...ami zza prezydialnego stołu, ale nie przypominam sobie, by zakochany w kulturze języka Mieczysław Łuczak zwrócił partyjnemu koledze uwagę, że tak nie przystoi. Nie bez powodu, jak widać, mawia się, że łatwiej dojrzeć belkę w oku bliźniego, niż w ślepiach własnej partii.

Reanimacja nieboszczyka

Wracając zaś do naszych baranów, uczciwie przyznaję, że na przekór polemicznemu wstępowi, z wieloma stwierdzeniami Mieczysława Łuczaka zgadzam się w stu (a nawet więcej) procentach. A najbardziej wtedy, kiedy pisze: "uprzejmie dziękuje, za bezpłatną reklamę mojej skromnej osoby, chociaż nie jest mi ona do niczego potrzebna". Święte słowa, panie Łuczak! Podobnie jak najbardziej nawet wymyślna reanimacja nie postawi nieboszczyka na nogi, tak i politykowi odstawionemu przez własną partię na ślepy tor nie pomoże jużżadna reklama. Nawet bezpłatna.

Oburącz skłonny byłbym również podpisać się pod kolejnym bon motem Łuczaka: "faktem jest, że czytanie poszerza horyzonty czytającego, pod warunkiem, że rozumie czytany tekst i posiada elementarną umiejętność jego interpretacji". Nic dodać, nic ująć. Choć "Buraka na sądowej wokandzie" starałem się pisać językiem prostym, zrozumiałym nawet dla byłych posłów, Mieczysław Łuczak niczego z tej publikacji nie pojął. A przynajmniej udaje, że nic nie zrozumiał i serwuje mi wykład o prawnej niedopuszczalności pyskówek, mocnych komentarzy i epitetów. Tylko gdzie ja, do jasnej cholery (przepraszam, jeśli obraziłem językową wrażliwość byłego posła) napisałem, że obrzucanie się błotem jest fajne i trendy?

Gdyby wiceprezes NIK "rozumiał czytany tekst i posiadał elementarną umiejętność jego interpretacji", to w lot by zakumał, że Burak na wokandzie nie był traktatem roztrząsającym czy warto w Internecie wieszać psy na bliźnich, bo to oczywiste, że nie warto. Zasadniczym celem artykułu było ukazanie relacji między wyselekcjonowanymi ludźmi, reprezentowanymi m.in. przez Mieczysława Łuczaka, którzy na różne sposoby - nierzadko psim swędem - przebili się do elitarnej kasty politycznej, trafnie przez Jana Rokitę nazwanej "klasą próżniaczą", a szeregowymi obywatelami.

Reanimacja nieboszczyka

W polskich realiach awans do polityki wiąże się z uzyskaniem wymiernych (nie tylko finansowych) profitów i często niezrozumiałych przywilejów. Posłowi szarżującemu w terenie zabudowanym ponad sto kilometrów na godzinę policjant może co najwyżej zasalutować, choć dla potencjalnej ofiary nie jest ważne czy potrącił go szaleniec z immunitetem, czy bez. Z drugiej jednak strony polityk, jako osobnik z tzw. świecznika, musi liczyć się z tym, że będzie bacznie obserwowany, a jego działalność oceniana i komentowana. Czasem niesprawiedliwie i niekoniecznie językiem salonowych dandysów. Cest la vie; jeśli chce się korzystać z profitów przynależności do "klasy próżniaczej", trzeba mieć twardą skórę i cierpliwie znosić humory wyborców. I nie jest to wymysł ani mój, ani nawet specyficznie polski - to światowy standard funkcjonowania w polityce.

Granice dopuszczalnej krytyki - orzekł Europejski Trybunał Praw Człowieka - są szersze w stosunku do polityków i ich działań publicznych. Politycy świadomie i w sposób nieunikniony wystawiają się na reakcję na każde ich słowo i wszystko, co robią dziś i czynili w przeszłości. Muszą więc być bardziej tolerancyjni, nawet wobec brutalnych ataków. () Swoboda wypowiedzi nie może ograniczać się do informacji i poglądów, które są odbierane przychylnie albo postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne, lecz odnosi się w równym stopniu do takich, które obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój. Takie są wymagania pluralizmu i tolerancji, bez których demokracja nie istnieje.

Blask ciemnieje

Tak rzecze Trybunał Strasburski i jeśli ktoś tego nie rozumie, jeśli po każdej ostrzejszej recenzji ma zamiar ciągać autorów po sądach, to powinien raczej zwinąć manatki, wynieść się z polityki i znaleźć sobie zajęcie, do którego jest bardziej predysponowany. Na przykład do robienia babek w piaskownicy. (Rada ta, oczywiście, nie dotyczy Mieczysława Łuczaka. On już nie musi odchodzić od realnej polityki odsunęło go kierownictwo PSL).

W przeciwieństwie do wiceszefa NIK-u, reporterzy Kulis... są mniej przeczuleni na punkcie krytycznych uwag. Z pokorą przyjmuję więc uwagi Łuczaka, że teza sformułowana w "Buraku na wokandzie" jest "z gruntu fałszywa i niedopuszczalna",świadczy o "marnych umiejętnościach interpretacji przepisów piszącego autora", przez co "wydźwięk artykułu traci swój blask". Z drugiej jednak strony, czymże jest utrata blasku jedego z tysiąca napisanych przeze mnie artykułów w zestawieniu z całkowitym wyblaknięciem politycznej kariery Mieczysława Łuczaka, jeszcze nie tak dawno posła i prominentnego polityka PSL?


PS. O tym, że Mieczysław Łuczak ma problemy z interpretacją nie tylko publikacji prasowych, ale i ustaw świadczy dopisek w jego liście do redakcji: "zgodnie z art. 31a prawa prasowego wnoszę o bezpłatne opublikowanie treści powyższej odpowiedzi (...), a w przypadku braku możliwości technicznych w numerze następnym, nie później jednak niż w terminie 7 dni od dnia otrzymania niniejszej odpowiedzi".

Tymczasem art. 31 a ustawy prasowej obliguje media do publikowania wyłącznie odnoszących się do faktów sprostowań. Odpowiedzi i polemik - a sam autor przyznaje, że taki charakter ma jego list - redakcja nie ma obowiązku zamieszczania ani w ciągu 7, ani nawet 777 dni.

 

 

Artykuł stracił blask

Po opublikowaniu "Buraka na sądowej wokandzie", bohater artykułu Mieczysław Łuczak przysłał do list (tytuł pochodzi od redakcji), który publikujemy w całości wraz z odpowiedzią autora publikacji.

W nawiązaniu do artykułu "Burak na sądowej wokandzie", zamieszczonego w Kulisach Powiatu nr 14 (448) z 21 kwietnia 2015 roku, nasuwają mi się następujące spostrzeżenia, które są odpowiedzią na zawarte w materiale prasowym stwierdzenia:

   po pierwsze, uprzejmie dziękuje, za bezpłatna reklamę mojej skromnej osoby, chociaż nie jest mi ona do niczego potrzebna,

   po wtóre, sądzę, że nasze stanowiska są zbieżne, iż zasadniczym celem prasy, w tym również lokalnej, jest niewątpliwie poza dostarczeniem różnego rodzaju informacji, także podnoszenie pozimu kultury i świadomości, w tym przede wszystkim świadomości prawnej społeczeństwa,

   po trzecie, wskazane wyżej cele łatwiej osiągać stosując powszedne akceptowalną formę przekazu i posługując się językiem kulturalnym, a na pewno nie knajackim, typowym dla innych środowisk,

   po czwarte, faktem jest, że czytanie poszerza horyzonty czytającego, pod warunkiem, że rozumie czytany tekst i posiada elementarną umiejętność jego interpretacji.

Jest oczywistym, że wpisy w internecie mogą naruszać dobra osobiste pokrzywdzonego, zazwyczaj pod postacią zniesławienia lub znieważenia. Osoby, które oskarżyłem, z uwagi na użyte w stosunku do mojej osoby określenia, w sposób ewidentny naruszyły moje dobra osobiste. Warto podkreślić, że ja "nie zakapowałem" - wyjątkowo pejoratywne określenie, ale czując się pokrzywdzonym zwróciłem się do kompetentego organu państwowego o rozstrzygnięcie sprawy i nie ma tu żadnego znaczenia, że jedni pokrzywdzeni zachowują się tak jak ja, a inni nie.

Dozwolona powszechnie polemika i wszelkiego rodzaju dyskurs, kończy się tam, gdzie wkracza prostactwo oraz knajacki język obelg i zniewag, co wymaga zdecydowanego odporu.

To ja złożyłem wniosek o ściganie i dlatego moje żądanie wyłączenia jawności rozprawy art. 360 § 2 k.p.k. - jest decydujące dla decyzji Sądu, bez konieczności analizowania przesłanek z § 1 art. 360 k.p.k.

Tak więc teza sformułowana pod moim zdjęciem na pierwszej stronie gazety jest z gruntu fałszywa i niedopuszczalna, świadcząca o marnych umiejętnościach interpretacji przepisów piszącego autora, zaś cały mentorski wydźwięk artykułu traci swój blask.

Przedmiotowa publikacja ma wszak jedną zaletę, a mianowicie przekazuje do świadomości odbiorców - czytelników informacje, że wbrew powszechnie panującego przeświadczeniu, fora internetowe nie są, nie mogą być i nigdy nie będą miejscem bezkarnego szkalowania ludzi, zaś każdy, kto na taki krok się zdecyduje, musi mieć świadomość, że może zostać wykryty i pociągnięty do odpowiedzialności.

Nawet jeśli, jak sądzę, nie taki był cel przedmiotowej publikacji, to dobrze, że udało się osiągnąć chociaż tyle.

W tym stanie rzeczy, zgodnie z art. 31a prawa prasowego wnoszę o bezpłatne opublikowanie treści powyższej odpowiedzi, na stwierdzenia zawarte w artykule prasowym pt. "Burak na sądowej wokandzie", które zagrażają moim dobrom osobistym, w najbliższym do druku numerze, a w przypadku braku możliwości technicznych w numerze następnym, nie później jednak niż w terminie 7 dni od dnia otrzymania niniejszej odpowiedzi.

Po północy płonęła stodoła

$
0
0
Po północy płonęła stodoła

Pięć minut po północy, w nocy z niedzieli na poniedziałek (17 sierpnia) w Walkowie płonęła murowana stodoła. - Pożar gasiło sześć jednostek straży, a straty wyceniono na 60 tys. zł – informuje maciej dura, rzecznik prasowy komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Wieluniu. doszczętnie spłonął dach budynku, słoma znajdująca się we wnętrzu, przegrabiarka i inny sprzęt rolniczy. Przypuszczalną przyczyną pożaru było podpalenie.

Będą kredyty będą inwestycje

$
0
0
1. Radni i sołtysi z zaciekawieniem słuchali rozważań wójta

Ruszają wnioski na pozyskanie środków z nowej perspektywy finansowej na lata 2014 – 2020. Dla gminy Osjaków oznacza to podejmowanie ważnych decyzji. Brać kredyty i inwestować, czy może jednak wstrzymać się od zaciągania zobowiązań?

Nowa perspektywa finansowa 2014 – 2020 stoi na progu realizacji. Wiele gmin, w tym także Osjaków, liczy na znaczne wsparcie planowanych przez siebie przedsięwzięć. Niestety, wójt Jarosław Trojan już teraz zapowiada, że gmina będzie musiała pomyśleć o zaciągnięciu kredytów.

- Dzięki środkom zewnętrznym będziemy mogli zrealizować wiele projektówi zaspokoić oczekiwania naszych mieszkańców – mówi włodarz. - Nie mamy takiego budżetu jak wiele ościennych gmin, więc aby starać się o dofinansowanie musimy sięgnąć po kredyty.

Trojan podkreśla, iż należy mieć świadomość, że ani Regionalny Program Operacyjny ani Program Rozwoju Obszarów Wiejskich nie jest studnią bez dna.

- Nie ma mowy żeby wszystkim gminą starczyło na realizację wszystkich zadań – wyjaśnia. – Dlatego musimy przygotować się jak najlepiej do tego rozdania.

Od wielu lat radni gminy Osjaków inwestują głównie w zadania, które mają szanse na dofinansowanie ze środków zewnętrznych. Taka filozofia wydawania pieniędzy cieszy Trojana. Jak wyliczył, inwestycje warte 8-10 milionów, które zapisano w tegorocznym budżecie, będzie można wykonać za jedną czwartą tej kwoty.

- Oczywiście jeżeli sięgniemy po środki zewnętrzne – podkreśla.

A plany są naprawdę rozległe. Oprócz zadań drogowych gmina liczy też na rozbudowę kanalizacji sanitarnej do miejscowości Nowa Wieś (pierwszy etap), oraz realizację trzeciego etapu kanalizacji ulicy Szpitalnej w Osjakowie. W perspektywie są też przydomowe oczyszczalnie.

- Zakładamy dwutorowość działań gdyż nasza gmina ma rozproszone zabudowę – mówi wójt. – oznacza to, że nie wszędzie opłaca się budować kanalizację.

Wśród tegorocznych inwestycji pomyślano też o rozbudowie urzędu gminy. Jak zapowiada Jarosław Trojan, na ten cel także będzie złożony wniosek o dofinansowanie.

Oby nie brakło was tam, gdzie być powinniście...

$
0
0
Oby nie brakło was tam, gdzie być powinniście...

Kilkudziesięciu druhów (i druhen, bo kobiety też nie stronią od strażackich mundurów) uczestniczyło 30 stycznia w sali osjakowskiego GOK-u w Walnym Zebraniu Sprawozdawczo-Wyborczym jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej w Osjakowie.

Po oficjalnym wprowadzeniu sztandaru i przywitaniu gości - a osjakowskich strażaków odwiedzili m.in. dyrektor Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Bezpieczeństwa Urzędu Miasta Łodzi Grzegorz Kociołek, zastępca komendanta powiatowego PSP w Wieluniu brygadier Grzegorz Staszek, proboszcz parafii pw. Świętego Kazimierza ks. Marek Ptak, wójt Jarosław Trojan i wiceprezes NIK Mieczysław Łuczak (dwaj ostatni są druhami jednostki OSP w Osjakowie) – ustępujący prezes Zarządu Ochotniczej Staży Pożarnej, Wiesław Jaskulski, sprawozdawał:

- Na koniec ubiegłego roku nasza jednostka liczyła 97 członków. Czynnych pełnoletnich mamy 72 druhów (w tym trzy kobiety), wspierających – 5, honorowych – 7, a chłopięca Młodzieżowa Drużyna Pożarnicza liczy 10 członków. Naszym pierwszoplanowym zadaniem jest ratowanie ludzi i dobytku oraz niesienie pomocy wszystkim potrzebującym.

Ale nie tylko pożarami i innymi akcjami ratowniczymi żyją strażacy z osjakowskiej OSP.

- W ubiegłym roku – kontynuował prezes Wiesław Jaskulski – aktywnie uczestniczyliśmy w gminnych i powiatowych obchodach świąt państwowych, samorządowych i kościelnych. Braliśmy udział w zawodach sportowo-pożarniczych gmin Konopnica i Osjaków oraz podobnych na szczeblu powiatowym organizowanych w Osjakowie. Tradycyjnie już uczestniczyliśmy w święcie naszego patrona św. Floriana i wielkanocnej warcie przy Grobie Pańskim, a także zabezpieczaliśmy pomoc medyczną i przeciwpożarową w czasie V Wojewódzkiego Święta Chrzanu oraz na Dniach Osjakowa. Nasi członkowie oddają też honorowo krew.

Przechodząc do kwestii finansowych prezes Jaskulski wyliczał: - Z Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej, ze środków przeznaczonych na Krajowy System Ratowniczo-Gaśniczy, otrzymaliśmy 11,7 tys. zł na zakup dwóch radiostacji nasobnych oraz sprzętu ratowniczego. Samorząd gminy Osjaków dofinansował jednostkę kwotą 22.356 zł, z czego lwią część wydano na paliwa i części zamienne, usługi i remonty oraz ubezpieczenie strażaków i samochodów. Ponad tysiąc złotych na statutową działalność OSP przekazał Edward Hadryś. Łączne dochody jednostki OSP w ub. roku wyniosły 24,2 tys. zł, a ponieważ z 2014 roku zostało 13,4 zł, to strażacy z Osjakowa mieli do dyspozycji prawie 37,6 tys. zł. Wydatkowano 28,3 tys. zł, więc na rok bieżący pozostało jeszcze 9,3 tys. zł.

Szczegółowe rozliczenia finansowe i prognozy na rok 2016 przedstawił skarbnik OSP Waldemar Kostrzewa. Natomiast prezes Wiesław Jaskulski pozostawił sobie przyjemność zaprezentowania wyróżniających się druhów: Waldemara Jabłonkę, Jerzego Nawojskiego, Bogdana Czerniaka, Ryszarda Karwata, Waldemara Kostrzewę, Edmunda Kostrzewę, Łukasza Pawlickiego, Tadeusza Nowaka, Zbigniewa Czeska, Bronisławę Felusiak, Patryka Pabijaniaka, Bartka Osydę, Henryka Nowaka, Zygmunta Borka, Zenona Drutowskiego, Ryszarda Adamczyka, Czesława Porucznika, Marka Jagielskiego i Zbigniewa Pawlickiego oraz liczną grupę tych, którzy wspierają osjakowskę jednostkę OSP w realizacji jej odpowiedzialnych zadań.

Kulminacyjnym punktem walnego zebrania był wybór nowego Zarządu OSP w Osjakowie. Uczestnicy najpierw uchwalili, że głosowanie będzie jawne, a następnie jednogłośnie poparli zgłoszone kandydatury. Po ukonstytuowaniu się nowego zarządu, obwieszczono iż: przewodniczącym Zarządu OSP w Osjakowie został Wiesław Jaskulski, wiceprzewodniczącym – Bogdan Czerniak, naczelnikiem – Patryk Pabijaniak, wicenaczelnikiem – Paweł Chodak, sekretarzem – Bronisława Felusiak, skarbnikiem – Waldemar Kostrzewa, gospodarzem – Jerzy Nawojski, kronikarzem – Ewa Karwat, II kronikarzem – Jordan Michalski, a członkami zarządu Łukasz Pawlicki, Waldemar Jabłonka, Bartłomiej Osyda, Artur Ignasiak i Grzegorz Dolata.

Wyłoniono też delegatów na Zjazd Gminny OSP. W ich gronie znaleźli się: Wiesław Jaskulski, Waldemar Jabłonka, Patryk Pabijaniak, Waldemar Kostrzewa, Urszula Czerniak, Jarosław Trojan, Jerzy Nawojski, Zenon Drutowski, Bronisława Felusiak oraz Łukasz Pawlicki. Wiesław Jaskulski i Patryk Pabijaniak, czyli prezes i naczelnik, będą reprezentowali swoją jednostkę w Zarządzie Gminnym OSP w Osjakowie.

Zebranie zwieńczył wspólny poczęstunek. Wcześniej jednak wójt Jarosław Trojan życzył druhom z osjakowskiej jednostki OSP, której sam jest członkiem, tyleż samo szczęśliwych powrotów, co i wyjazdów na akcje. Z kolei ks. proboszcz Marek Ptak tak spuentował swoje wystąpienie:

- Niech was nigdy nie brakuje tam, gdzie powinniście być i niech was zawsze wspiera wasz patron - św. Florian.

Czekając na obdarte kolana

$
0
0
Czekając na obdarte kolana

Nie o takim losie dla swojego synka marzyła Marta. Bo przecież miało być jak z bajki. Tupot bosych stópek na podłodze, kradzione buziaki, spacery i obdarte kolana. Rzeczywistość przyniosła jednak zupełnie inny scenariusz. Był inkubator, oddychanie pozaustrojowe, i strach o każdy kolejny dzień. No i artrogrypoza, która dla młodych rodziców oznacza nieustającą walkę.

Kiedy ponad rok temu Marta dowiedziała się, że jest w ciąży jej system wartości wywrócił się do góry nogami.  Wszystko co do tej pory wydawało się ważne straciło znaczenie. Liczyło się tylko to, że w jej ciele rodzi się nowe życie, a ona lada moment wyda na  je na świat.  
Pierwsze 29 tygodni oczekiwania było dla przyszłej mamy  i jej męża czasem przemyśleń i planowania przyszłości.
– Był strach, obawy ale i niezmierne szczęście i radość – opowiadają.
– Mieliśmy dziewięć miesięcy na przewartościowanie życia i przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. Wtedy wydawało się, że to sporo czasu.
Podobnie jak inne kobiety w ciąży także Marta zastanawiała się nad tym jak będzie wyglądało jej dziecko, gdzie będzie spało i czy to będzie chłopczyk czy może jednak dziewczynka. No i oczywiście czy będzie zdrowe, bo to przecież najważniejsze.
Żeby zapewnić sobie i swojemu maleństwu bezpieczną przyszłość  Marta od samego początku  ciąży uważnie słuchała wskazówek lekarza. Łykała witaminy, regularnie poddawała się badaniom i w terminie stawiała się na kolejne wizyty. To właśnie podczas jednej z nich pojawiły się pierwsze problemy.

Pani rodzi

Kiedy w trakcie rutynowego  badania KTG lekarz powiedział, że zaczął się poród Marta przeżyła szok.
- W pierwszej chwili zaczęłam się śmiać – wspomina. – Przecież miało boleć, a ja nie czułam bólu. Właściwie to nic nie czułam.
Po kilku sekundach dotarło do niej, że to przecież dopiero 29 tydzień ciąży. O wiele za wcześnie na szczęśliwe rozwiązanie. Dziecko ważyło niewiele więcej niż torebka cukru a to oznaczało początek walki o jego życie. Leki opóźniły akcję porodową o kolejny miesiąc.
- Dotarliśmy do 33 tygodnia – mówi Marta – 5 maja na świat przyszedł Antoś. 1800 gram i 48 cm szczęścia.
Sam poród nie trwał zbyt długo. Krótka pogawędka z personelem, ukłucie w kręgosłup, a potem brak czucia w dolnych partiach ciała.
- Chwila moment i po strachu – podsumowuje. – Najgorsze miało dopiero przyjść.
Leżąc na sali pooperacyjnej młoda mama myślała, że to jej szczęśliwy czas. Kiedy jednak otrzymała pierwsze wieści o stanie zdrowia Antosia w miejscu płonnych nadziej pojawił się ból i strach o  życie dziecka. Zaczęła się nierówna walka z czasem.

Wyścig o życie

Pierwsze pięć tygodni pobytu na tym świecie mały Antek spędzi w inkubatorze.
- Przewieźli go do innego budynku – wspomina Marta – A ja czułam się strasznie słaba i winna. Winna, że nie mam wystarczająco sił, żeby się do niego dostać. Przecież nawet wizyta w toalecie była wyprawą. Ale miłość do dziecka była silniejsza. Szłam zapłakana z bólu i bezsilności. Kiedy jednak zobaczyłam Antosia wszystko minęło a ja wiedziałam, że damy jakoś radę.
Po kilku dniach pojawiły się kolejne komplikacje. Lekarz poinformowali rodziców chłopca o niepokojących symptomach.
- Są przykurcze, przyprosty w kolanach – oznajmił  medyk.  Dla Marty był to kolejny szok.
- Jak to? – dopytywała.
– Przecież nasz synek był zdrowy.
W odpowiedzi usłyszała tylko jedno, skomplikowane słowo: artrogrypoza.
- Czułam się gorsza, winna temu co się stało -  mówi Marta. – Nie wierzyłam w to co się działo. Przepłakaliśmy wszyscy morze łez. Ciągle dopytując ’’Dlaczego my?”, ’’Co takiego zrobiliśmy?”
Dla młodej mamy i jej bliskich rozpoczął się ciężki czas. Kiedy ulicami spacerowali szczęśliwi rodzice ze swoimi maleństwami Marcie chciało się krzyczeć z bólu.
- One karmiły i przytulały swoje dzieci, a ja nawet nie wiedziałam czy moje przeżyje – opowiada.

W oczekiwaniu na cud

Przez kolejne tygodnie stan Antosia nadal określano jako krytyczny. Chłopiec był zbyt mały i za słaby, żeby samodzielnie oddychać. Lekarze nie pozostawiali rodzicom zbyt wielkich nadziei na wyzdrowienie.
Marta wspomina dzień, w którym wraz z mężem stanęła na progu sali Antosia. Miejsce gdzie dotychczas stał jego inkubator było puste.
- Milion myśli na sekundę – wspomina. – Popatrzyliśmy na siebie i z oczu popłynęły nam łzy. Okropnie się baliśmy . To był najgorszy moment w naszym życiu.
Chwilę później pojawiła się pielęgniarka, która poinformowała, że dziecko zostało przewiezione na inną salę. Pomimo trudności Antoś nie poddawał się.
Po długim oczekiwaniu  pojawiła się informacja, że lekarze spróbują odłączyć go od respiratora.

Kolejny początek

Po wielotygodniowym  ’’warowaniu”, przy szpitalnym inkubatorze, rodzice Antosia wreszcie mieli w ręce wypis. Opatrzony hasłem  ’’podejrzenie artogrypozy”.  Rozpoczęły się poszukiwania pomocy.  Ciągnące się  godzinami wizyty u rzeszy specjalistów, często najlepszych ortopedów w Polsce.
- Niestety nikt nie potrafił nam potwierdzić czy to faktycznie ta choroba – wspomina.
Początkowo Antoś przeszedł leczenie w Poznaniu. Co tydzień zmieniano mu gipsy, żeby poprawić ustawienie stópek i uzyskać jakiekolwiek zgięcia w kolanach. Tam też miał miejsce pierwszy zabieg przecięcia ścięgien Achillesa.
- Kiedy jeden z tamtejszych lekarzy zakomunikował nam, że walczymy o to żeby nasze dziecko stało, to wiedzieliśmy, że już więcej się tam nie pojawimy – opowiada mama Antka.
– My nie chcemy postawić go do pionu. Naszym celem jest jego pierwszy i każdy kolejny krok. On będzie chodził, biegał i obdzierał kolana. Musimy w to wierzyć. Kolejnym kierunkiem szukania pomocy były Niemcy. Rodzice Antosia znaleźli tam specjalistę ortopedii dziecięcej, który miał ogromne doświadczenie w leczeniu artrogrypozy.
- Po wejściu do gabinet od razu usłyszeliśmy trzy słowa – mówi Marta. – Hallo Antoni, artrogrypoza – powiedział bez chwili zwątpienia lekarz.
Z uwagi na fakt, że doktor Correll był już na emeryturze i zajmował się jedynie diagnostyką, Antoś trafił do kliniki Schön w Vogtareuth, gdzie ordynatorem jest uczeń doktora. Tam chłopiec jest leczony do dnia dzisiejszego.

W nadziei na pierwszy krok

Obecnie Antek przygotowuje się do następnej operacji.
Na jutro zaplanowano kolejne podcięcie ścięgien Achillesa.
Na jego nóżkach cały czas pozostają gipsy. Są ciężkie i utrudniają mu każdy ruch.  
Stał się marudny i mało je. Kolejny stres zarówno dla dziecka jak i jego rodziców to codzienna rehabilitacja. Terapeuta przychodzi do niego cztery razy dziennie.
- Antoś płacze podczas tych zajęć – mówi Marta.     
– Kraje mi się serce, ale co mamy zrobić? Walczymy.
Cena  zdrowia

Leczenie Antosia jest bardzo drogie i będzie trwało do ok 18. roku życia.
Koszty związane z pobytem w Niemczech tj. operacje, czas spędzony  w klinice, wizyty kontrolne  oraz  ortezy  oszacowano na 1 700 000 zł.
Do tego dochodzą jeszcze koszty rehabilitacji w Polsce, oczywiście prywatnie, na które rodzina wydają 3 tys. zł miesięcznie.
Na przestrzeni lat daje to kolejne ok 600 000zł. Całkowity koszt leczenia Antosia  to więc ok  2 300 000zł. Dla rodziców Antka jest to kwota nie do osiągnięcia, dlatego też powierzają los swojego synka ludziom dobrej woli.
Osoby, które chciałyby ich wesprzeć w tej nierównej walce mogą przekazać jeden procent podatku na leczenie chłopca.

 

Artrogrypoza to choroba nieuleczalna, której podłoża do tej pory nie ustalono. Polega na występowaniu wrodzonych, wielostawowych przykurczy. Zwana też jest wrodzoną sztywnością stawów. W przypadku choroby mamy do czynienia z zaburzeniem rozwoju płodu w okresie wczesnodziecięcym, które zachodzi między około 8 a 11 tygodniem ciąży i którego objawem jest niewłaściwy rozwój neurologiczny. W wyniku tego dochodzi do zaburzeń w rozwoju mięśni (zmiany w tkance łącznej, hipoplazja, niedowład), które w efekcie hamują normalne wykształcenie się stawów. To, jaką formę przybierze upośledzenie ruchowe i w jakim stopniu będzie miało wpływ na samodzielne funkcjonowanie dziecka zależy również od tego, kiedy choroba zostanie rozpoznana i zdiagnozowana oraz od tego, jak wcześnie dotknięte nią dziecko poddane zostanie fachowej opiece lekarskiej i terapeutycznej.
  Najważniejszym celem terapii jest osiągnięcie jak najlepszej sprawności ruchowej, dlatego walory anatomiczno-estetyczne odgrywają tu zdecydowanie mniejszą rolę. Na tym etapie należy postarać się umożliwić dziecku możliwie jak najlepszą sprawność ruchową, aby zapewnić mu odpowiedni rozwój w czasie dorastania.

Ośrodek dla uchodźców w Osjakowie?

$
0
0
Hotel ‘’Mazurek’’ jest wystawiony na sprzedaż, ale właściciel zapewnia, że nie będzie tam ulokowany ośrodek dla uchodźców

- Zróbcie coś z tym, bo jak nie wy, to ja nie wiem kto… - alarmuje przerażonym głosem mieszkanka Osjakowa. – W dawnym ‘’Mazurku’’ mają nam zrobić ośrodek dla uchodźców. Nic, tylko się wyprowadzać – dodaje.

Okazuje się, że o rzekomym zagospodarowaniu byłego hotelu na bazę dla uchodźców i imigrantów z Syrii dyskutuje cały Osjaków.

- My im tu żyć nie damy – zapowiada zagadnięty młody mężczyzna.

Co ma pan na myśli?

- Jak to co? Pały w dłoń i gonić brudasów – wykrzykuje.

Właściciel nieczynnego już hotelu prostuje informacje.

- To są panie redaktorze plotki. Ludzie wiele potrafią wymyślić – mówi Grzegorz Caban, właściciel ‘’Mazurka’’.

Absolutnie nie powstanie tu żaden ośrodek dla uchodźców – dodaje.

O nowym zagospodarowaniu nieruchomości trudno na ten moment rozprawiać, bo jeszcze nie znalazł się kupiec. Hotel wystawiony jest na sprzedaż.

- Nowy właściciel zdecyduje o jego zagospodarowaniu – kończy Caban.

Informacja o zasiedleniu ‘’obcych’’ w Osjakowie okazała się nieprawdziwa. Sytuacja pokazuje jednak społeczne nastroje i wskazuje, że w momencie napływu uchodźców i imigrantów z Afryki, natychmiast wytworzą się antagonizmy, które mogą powodować walki nawet ‘’na śmierć i życie’’.


Viewing all 15 articles
Browse latest View live