Koniec świata! - zakrzyknąłby niezapomniany, choćświętej już, niestety, pamięci Pawlak z "Samych swoich", gdyby przypadkiem wpadł mu w ręce list Mieczysława Łuczaka. Były poseł a obecnie wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli, który przez lata trząsł okolicznymi powiatami, bez którego wiedzy i namaszczenia niewiele mogło się zdarzyć w wieluńskich enklawach podporządkowanych PSL, ni z gruszki ni z pietruszki wbił się w kieckę cnotliwej Zuzanny i serwuje nam moralne komunały.
Ba, robi wykład na temat kultury język, choć jeśli wiceprezes Łuczak chce uchodzić za lingwistycznego purystę, to powinien zacząć od siebie (do legendy przeszły "wiązanki", jakie były poseł zaserwował jednej z petentek) oraz klubowych kolegów z PSL. Pamiętam bowiem, jak powszechnie szanowany marszałek Sejmu Józef Zych rzucał kur...ami zza prezydialnego stołu, ale nie przypominam sobie, by zakochany w kulturze języka Mieczysław Łuczak zwrócił partyjnemu koledze uwagę, że tak nie przystoi. Nie bez powodu, jak widać, mawia się, że łatwiej dojrzeć belkę w oku bliźniego, niż w ślepiach własnej partii.
Reanimacja nieboszczyka
Wracając zaś do naszych baranów, uczciwie przyznaję, że na przekór polemicznemu wstępowi, z wieloma stwierdzeniami Mieczysława Łuczaka zgadzam się w stu (a nawet więcej) procentach. A najbardziej wtedy, kiedy pisze: "uprzejmie dziękuje, za bezpłatną reklamę mojej skromnej osoby, chociaż nie jest mi ona do niczego potrzebna". Święte słowa, panie Łuczak! Podobnie jak najbardziej nawet wymyślna reanimacja nie postawi nieboszczyka na nogi, tak i politykowi odstawionemu przez własną partię na ślepy tor nie pomoże jużżadna reklama. Nawet bezpłatna.
Oburącz skłonny byłbym również podpisać się pod kolejnym bon motem Łuczaka: "faktem jest, że czytanie poszerza horyzonty czytającego, pod warunkiem, że rozumie czytany tekst i posiada elementarną umiejętność jego interpretacji". Nic dodać, nic ująć. Choć "Buraka na sądowej wokandzie" starałem się pisać językiem prostym, zrozumiałym nawet dla byłych posłów, Mieczysław Łuczak niczego z tej publikacji nie pojął. A przynajmniej udaje, że nic nie zrozumiał i serwuje mi wykład o prawnej niedopuszczalności pyskówek, mocnych komentarzy i epitetów. Tylko gdzie ja, do jasnej cholery (przepraszam, jeśli obraziłem językową wrażliwość byłego posła) napisałem, że obrzucanie się błotem jest fajne i trendy?
Gdyby wiceprezes NIK "rozumiał czytany tekst i posiadał elementarną umiejętność jego interpretacji", to w lot by zakumał, że “Burak na wokandzie” nie był traktatem roztrząsającym czy warto w Internecie wieszać psy na bliźnich, bo to oczywiste, że nie warto. Zasadniczym celem artykułu było ukazanie relacji między wyselekcjonowanymi ludźmi, reprezentowanymi m.in. przez Mieczysława Łuczaka, którzy na różne sposoby - nierzadko psim swędem - przebili się do elitarnej kasty politycznej, trafnie przez Jana Rokitę nazwanej "klasą próżniaczą", a szeregowymi obywatelami.
Reanimacja nieboszczyka
W polskich realiach awans do polityki wiąże się z uzyskaniem wymiernych (nie tylko finansowych) profitów i często niezrozumiałych przywilejów. Posłowi szarżującemu w terenie zabudowanym ponad sto kilometrów na godzinę policjant może co najwyżej zasalutować, choć dla potencjalnej ofiary nie jest ważne czy potrącił go szaleniec z immunitetem, czy bez. Z drugiej jednak strony polityk, jako osobnik z tzw. świecznika, musi liczyć się z tym, że będzie bacznie obserwowany, a jego działalność oceniana i komentowana. Czasem niesprawiedliwie i niekoniecznie językiem salonowych dandysów. C’est la vie; jeśli chce się korzystać z profitów przynależności do "klasy próżniaczej", trzeba mieć twardą skórę i cierpliwie znosić humory wyborców. I nie jest to wymysł ani mój, ani nawet specyficznie polski - to światowy standard funkcjonowania w polityce.
„Granice dopuszczalnej krytyki - orzekł Europejski Trybunał Praw Człowieka - są szersze w stosunku do polityków i ich działań publicznych. Politycy świadomie i w sposób nieunikniony wystawiają się na reakcję na każde ich słowo i wszystko, co robią dziś i czynili w przeszłości. Muszą więc być bardziej tolerancyjni, nawet wobec brutalnych ataków. (…) Swoboda wypowiedzi nie może ograniczać się do informacji i poglądów, które są odbierane przychylnie albo postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne, lecz odnosi się w równym stopniu do takich, które obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój. Takie są wymagania pluralizmu i tolerancji, bez których demokracja nie istnieje”.
Blask ciemnieje
Tak rzecze Trybunał Strasburski i jeśli ktoś tego nie rozumie, jeśli po każdej ostrzejszej recenzji ma zamiar ciągać autorów po sądach, to powinien raczej zwinąć manatki, wynieść się z polityki i znaleźć sobie zajęcie, do którego jest bardziej predysponowany. Na przykład do robienia babek w piaskownicy. (Rada ta, oczywiście, nie dotyczy Mieczysława Łuczaka. On już nie musi odchodzić– od realnej polityki odsunęło go kierownictwo PSL).
W przeciwieństwie do wiceszefa NIK-u, reporterzy „Kulis...” są mniej przeczuleni na punkcie krytycznych uwag. Z pokorą przyjmuję więc uwagi Łuczaka, że teza sformułowana w "Buraku na wokandzie" jest "z gruntu fałszywa i niedopuszczalna",świadczy o "marnych umiejętnościach interpretacji przepisów piszącego autora", przez co "wydźwięk artykułu traci swój blask". Z drugiej jednak strony, czymże jest utrata blasku jedego z tysiąca napisanych przeze mnie artykułów w zestawieniu z całkowitym wyblaknięciem politycznej kariery Mieczysława Łuczaka, jeszcze nie tak dawno posła i prominentnego polityka PSL?
PS. O tym, że Mieczysław Łuczak ma problemy z interpretacją nie tylko publikacji prasowych, ale i ustaw świadczy dopisek w jego liście do redakcji: "zgodnie z art. 31a prawa prasowego wnoszę o bezpłatne opublikowanie treści powyższej odpowiedzi (...), a w przypadku braku możliwości technicznych w numerze następnym, nie później jednak niż w terminie 7 dni od dnia otrzymania niniejszej odpowiedzi".
Tymczasem art. 31 a ustawy prasowej obliguje media do publikowania wyłącznie odnoszących się do faktów sprostowań. Odpowiedzi i polemik - a sam autor przyznaje, że taki charakter ma jego list - redakcja nie ma obowiązku zamieszczania ani w ciągu 7, ani nawet 777 dni.
Artykuł stracił blask
Po opublikowaniu "Buraka na sądowej wokandzie", bohater artykułu Mieczysław Łuczak przysłał do list (tytuł pochodzi od redakcji), który publikujemy w całości wraz z odpowiedzią autora publikacji.
W nawiązaniu do artykułu "Burak na sądowej wokandzie", zamieszczonego w Kulisach Powiatu nr 14 (448) z 21 kwietnia 2015 roku, nasuwają mi się następujące spostrzeżenia, które są odpowiedzią na zawarte w materiale prasowym stwierdzenia:
– po pierwsze, uprzejmie dziękuje, za bezpłatna reklamę mojej skromnej osoby, chociaż nie jest mi ona do niczego potrzebna,
– po wtóre, sądzę, że nasze stanowiska są zbieżne, iż zasadniczym celem prasy, w tym również lokalnej, jest niewątpliwie poza dostarczeniem różnego rodzaju informacji, także podnoszenie pozimu kultury i świadomości, w tym przede wszystkim świadomości prawnej społeczeństwa,
– po trzecie, wskazane wyżej cele łatwiej osiągać stosując powszedne akceptowalną formę przekazu i posługując się językiem kulturalnym, a na pewno nie knajackim, typowym dla innych środowisk,
– po czwarte, faktem jest, że czytanie poszerza horyzonty czytającego, pod warunkiem, że rozumie czytany tekst i posiada elementarną umiejętność jego interpretacji.
Jest oczywistym, że wpisy w internecie mogą naruszać dobra osobiste pokrzywdzonego, zazwyczaj pod postacią zniesławienia lub znieważenia. Osoby, które oskarżyłem, z uwagi na użyte w stosunku do mojej osoby określenia, w sposób ewidentny naruszyły moje dobra osobiste. Warto podkreślić, że ja "nie zakapowałem" - wyjątkowo pejoratywne określenie, ale czując się pokrzywdzonym zwróciłem się do kompetentego organu państwowego o rozstrzygnięcie sprawy i nie ma tu żadnego znaczenia, że jedni pokrzywdzeni zachowują się tak jak ja, a inni nie.
Dozwolona powszechnie polemika i wszelkiego rodzaju dyskurs, kończy się tam, gdzie wkracza prostactwo oraz knajacki język obelg i zniewag, co wymaga zdecydowanego odporu.
To ja złożyłem wniosek o ściganie i dlatego moje żądanie wyłączenia jawności rozprawy – art. 360 § 2 k.p.k. - jest decydujące dla decyzji Sądu, bez konieczności analizowania przesłanek z § 1 art. 360 k.p.k.
Tak więc teza sformułowana pod moim zdjęciem na pierwszej stronie gazety jest z gruntu fałszywa i niedopuszczalna, świadcząca o marnych umiejętnościach interpretacji przepisów piszącego autora, zaś cały mentorski wydźwięk artykułu traci swój blask.
Przedmiotowa publikacja ma wszak jedną zaletę, a mianowicie przekazuje do świadomości odbiorców - czytelników informacje, że wbrew powszechnie panującego przeświadczeniu, fora internetowe nie są, nie mogą być i nigdy nie będą miejscem bezkarnego szkalowania ludzi, zaś każdy, kto na taki krok się zdecyduje, musi mieć świadomość, że może zostać wykryty i pociągnięty do odpowiedzialności.
Nawet jeśli, jak sądzę, nie taki był cel przedmiotowej publikacji, to dobrze, że udało się osiągnąć chociaż tyle.
W tym stanie rzeczy, zgodnie z art. 31a prawa prasowego wnoszę o bezpłatne opublikowanie treści powyższej odpowiedzi, na stwierdzenia zawarte w artykule prasowym pt. "Burak na sądowej wokandzie", które zagrażają moim dobrom osobistym, w najbliższym do druku numerze, a w przypadku braku możliwości technicznych w numerze następnym, nie później jednak niż w terminie 7 dni od dnia otrzymania niniejszej odpowiedzi.